Nick:mariusz7 Dodano:2006-07-03 04:32:27 Url:http://one6.pl/ Wpis:Bardzo fajna stronka
Nick:archon Dodano:2003-11-05 15:37:52 Wpis:Tak, najwyraźniej te stwory niedały za wygraną i chciały mnie dobić. Nagle koło mojego lewego policzka wbił się jeden noż. Ogarneło mnie przerażenie i jeszcze bardziej jak ów nóż sam wyciągnoł się z drewnianej ściany i "odleciał". Tak odleciał ale niedał zawygraną i ty razem gdybym sie ruszył było by pomnie, bo znów ów nóż zrobiłto samo. Wiedziałem że niemoge zbyt długo tu siedzieć, bo te noże rozsiekają mnie jak tego agenta. Wstałem, pobiegłem, zobaczyłem i przestarzyłem sie, zobaczyłem agenta FBI który właśnie dostał w plecy z jednego noża i umarł. Wiedziałem że nieuda mi się przejść tedy w jednym kawałku i wtedy wpadłem na pomysł. Agent wspaniale grał role jako "martwa" tarcza. Biegłem i biegłem, pare noży wbiło sie w agenta i jego krew pochlapała mnie po twarzy, lecz niemogłem się wytrzeć. Wyszłem z kuchni która jest dość duża. Nagle ponownie usłyszałem głosy na dachu. Postanowiłem zobzczyć co tam jest i wkrótce dowiedziałem się że niebyło to zbyt mądre. Zobaczyłem dziwny czarny helikopter, za sterami nikogo niebyło i po linie na dach spószczały się po woli dziwne krwiożercze i mięsożercze stwory. Stałem na drabinie, chciałem pozostać niezauważony i zaczełem powoli zchodzić po drabinie, lecz zauważyłem że coś pobnego do agenta FBI zaczeło potrząsać drabiną i krzyczeć. Był to jakiś przemutowany stwór. ześlizgnełem się z drabiny waląc naogami w głowe potwora. Zobaczyłem że sie jeszcze lekko chwieje więc wyciagłem mojego magnuma z jedną kulą nacelowałem na niego i... . Po chwili zastanowienia nie strzeliłem, bo myśl samobójcza stała się coraz milsza. Widząc schodzące "zombi" z drabiny uderzyłem nogą w drabine i pare stworków zleciało łamiąc przytym kark. Lecz "zombi" było coraz więcej i więcej i więcej. Popatrzyłem w niebo, ujrzałem, przeraziłem się pobiegłem jak najdalej domu. Na niebie było jakieś 1000 helikopterów "bez pilota". Lecz w jednej chwili obruciłem się, ubrałem czarny płaszcz, czarne okulary i powiedziałem sobie "wybierz czerwoną pigułge to obudzisz sie we własnym świecia, wybierz niebieską to wejdziesz w świat który istnieje naprawde" . Po chwili uświadomiłem sobie że niejestem wybrańcem i wziąłem czerwoną popiłem muszynianką które świetnie wyżerała alieny. Obudziłem się, niewiem gdzie, krew już nie leciała, niebyłem okaleczony, niewiem co sie stało. Jestem w jakimś mieszkaniu na piętrze około 50. Tak jagby to był Nowy Jork. Ale jest jakiś inny odmieniony, niewidziałem ludzi, lecz coś innego, podobnego do ZOMBI. TAK to zombi przeraziłem się, obudziłem sie w świecie pełnym zombi, lecz usłyszałem jakieś krzyki podbiegłem do okna i zobaczyłem jakąś dziewczyne która chyba za jakieś 5 min zostanie głównym daniem na obiad zombi. Szybko wziołem z mieszkania to co potzrebne, czyli kałach, dwa granaty i jedzenie w puszkach i oszywiście muszynianke. Wyszłem z mieszkania zobaczyłem 2 zombi, nacisłem na spust i nagle spotkali się z panem bogiem. Winda już tu była. Szybko znalazłem sie na parterze. I uświadomiłem sobie teraz będzie jadka, bo zobaczyłem około 20 zombi. "Łyszka nieistnieje" powtarzałem sobie. Zaczeło sie. Jednen już poszedł do boga. 2 też. 3 dostał w szyje. Zabrakło naboi. Zaczeła się walka w ręcz. 4 death. 5 już jest w piekle. Z 6 miałem mały problem. I teraz otoczyło mnie 5 zombi. Z uniesianą ręką poleciałem do góry i żuciłem granat. Już 11 niema. Kolejnych 9 spotkał podobny los. "Chyba jestem dobry" powiedziałem sobie. Wybiegłem z budynku i zobaczyłem samolot pasażerski uderzający w jedną wierze WTC. Lecz niemogłem zadługo cieszyć się tym widokiem i zaczełem szukać "obiadu"...
Nick:spirit Dodano:2003-08-17 19:44:35 Wpis:Uszczypłem sie, i zobaczyłem przed sobą "myśliwych".Byli bardzo szybcy, niepozwolili mi sie nawet podnieść z ziemi, odrazu zaczeli żucać we mnie tasakami, zrobiłem pare uników w stylu matrix'a, wykorzystując zdziwienie "myśliwych" pobiegłem do domu. Zobaczyłem tego gościa z TVN, zdziwiłem sie jeszcze żył. Nagle szafka spadła, już nieżył. Biedni są tyle ryzykują o byle sensacje. Pobiegłem w strone piwnicy i szybko zamknołem klape. Po paru sekundach "myśliwi" już sie do mnie dobijali. Ale byłem w piwnicy i to sie liczyło. Wziołem z półki dwa AK74, 10 granatów. Za oknem było działko przeciwlotnicze, ale niestety było zaciężkie. Rozwalili klape i weszli, stanołem oko w oko z tymi krwiożerczymi istotami. Na początek poszła seryjka z AK74 ale zobaczylem ze nic z tego, pomyślałem sobie że już pomnie, ale nie jeszcze miałem przeciesz granaty żuciłem 5 w jednego, 5 w drugiego i znow nic jagby niezniszczalni. Jeden z "myśliwych" zacczoł rzucać we mnie shurkenami. Nawalał ze 10 takich na sekunde, ale byłem lepszy złapałem wszystkie w locie. Kożystająć z chwili czasu pobiegłem w strone wyjścia i niestety albo stety wywróciłem sie na jakiejś butelce. W niej była woda, rozlała sie po całej podłodze. "Myśliwy" który mnie gonił wpadając na tą woda jakby zardzewiał. TAK przypamniałem se film "Signs".To była "nałęczowianka"!! Wziołem pare butelek "muszynianki" i żuciłem w nich. Najwyrazniej "nałęczowianka lepiej zabijała". Wyszłem na dwór i ZAMUROWAŁO MNIE, powiedziałem to niemożliwe ale jednak to co widziałem przerastało zdrowego psychicznie ludzia. Zobaczyłem gości z FBI, podeszłem do nich i spytałem :
-co wy tu robicie?
-mamy nakaz rewizji tego domu.
-niewchodcie tam -odpowiedziałem
-posuń sie -odburknoł
-jak chcecie -szepłem do siebie
Po chwili usłyszałem jak ktoś wyje z bulu. To chyba ci z FBI. Nagle niebo zrobiło sie czarne i zaczeły spadać z niego asteroidy. Jeszcze tu Armaggedona brakowało, szepnołem do siebie. Spadające asteroidy zrobiły wielki bałagan. nagle prosto na mnie spadał z niesamowitą prędkością gigantyczny asteroid. Nie tyle przeszłem żeby teraz umrzeć, wyciągnełem reke ku asteroidzie i asteroid się zatrzymał jakieś 5 cm od mojej reki. Ale mam power w rece, pomyślałem i przesunełęm asteroide w strone ameryki i zrobiłem mocny ruch do przodu i asteroida poleciał. Weszłem do domu i zobaczyłem ciała agentów zmasakrowane i ułożone w dziwnych pozach. Teraz dopiero sie zacznie masakra, pomyślałem i zchowałem sie pod łóżko, usłyszałem jakiś głos dochodzący z kuchni, niemiałem wyboru pobiegłem w strone kuchni, nagle komórka agenta zaczeła dzwonić, odebrałem i ktoś powiedział:
-wyłączysz komóre to zginiesz!
-sranie w banie -odpowiedziałem i upuściłem telefon wyłaczając go. Nagle ktoś jagby ze snajperki strzelał do mnie, ale nietrafił. Poszłem dalej w strone kuchni i zobaczyłem czołgającego i przerażonego agenta FBI uciekającego przed dziwnie lewitującymi nożami. Agent FBI niemiał już jednego ok, reki i pół nogi, czołgając sie tak do tył wpadł do jakiejś dziury. Widziałem jego mine jak spadał i nieco dalej kolce na które sie zaraz nabije. Auć to bolało. Noże niedawały za wygraną i poleciały za agentem rozkrajając go na organy i inne cześci ciała. Uciekłem z kuchni z powrotem do mojej sypialni i usłyszałem jakieś trzaski na dachu, tak jagby ktoś po nim chodził...
Nick:mati Dodano:2003-08-07 17:57:50 Wpis:Krew zaczęła płynąć. Znowu, kolejna noc. Kiedyś zastanawiałem się skąd biorę na to siły, doszedłem do wniosku, który mnie bardzo zdziwił, jeśli nie przeraził. Taaak, pamiętam ten dzień, wskoczyłem pod łóżko trzęsąc się ze strachu.... "Nie mam pojęcia" - tak brzmiała odpowiedź na to pytanie. I co najgorsze nadal nie mam pojęcia. Nagle rozległ się huk.
- Zaczęło się - szepnąłęm do stojącego obok dziennikarza TVN. Tak, strefa 11 była ze mną. Ostrzegałem ich, ale oni wyśmiali mnie. To dlaczego poszli ze mną? Może myśleli że nadaje się do rybnika i że nakręcą na mój temat jakiś reportarz albo coś?
Kolejny huk, tym razem nie obyło się bez ofiar. Szafka w kuchni z ponaddźwiękową prędkością wbiła się w lodówkę i roztrzaskując na niej jednego z ekipy TVNa razem z moim małym kotkiem. To było tragiczne... chodziłem potem na cmentarz chyba przez miesiąc bez przerwy wspominając go. Biedny kotek...
Następny dźwięk pochodził z poza domu. Wyszedłem, a wraz ze mną dwóch dziennikarzy. W jednego z zabójczą prędkością wbił się kurczak z mojej lodówki. A taki fajny, tłusty był (ten kurczak). Podbiegl do niego drugi, ale ja juz wiedzialem ze nic sie nie da zrobic.
- Dzwon po pogotowie!!! - krzyknal ten drugi
- Przykro mi ale tu nawet telefony satelitarne nie odbieraja.
- A niech cie diabli wezma - uslyszalem.
W tej samej chwili cos dziwnego stalo sie z domem. Zostal jakby wywrocony na lewa strone. Po chwili wszystko wrocilo do normy (a przynajmniej z zewnatrz tak wygladalo). Wszedlem do srodka, uniknąłem paru noży wycelowanych we mnie, podskoczyłem gdy spłuczka chciała uderzyć mnie w nogi i zapewne połamać kolana, ale ołówka wycelowanego w moją skroń przechytrzyć już się nie dało. Był naprowadzany, jakoś udało mi sie go odbić, ale przeszył moją reke powyzej nadgarstka w bardzo wredny sposob, ponieważ wrócił i zostal w środku ustawiony wzdłóż mojej reki. Straszliwie bolało przez kilka sekund, potem juz nie moglem sobie pozwolic na takie uczucia. Po wejściu do pokoju okazało się że wszyscy sa wywróceni na lewą stronę. Co dziwnego - oni jeszcze żyli, a właściwie umierali w straszliwych męczarniach. Obrzydliwie śmierdziało, krew sie lała. Wyszedłem z domu. Połowa nocy minęła. Na horyzoncie ujżałem dziwne kształty.
- Myśliwi po mnie przyszli - pomyślałem.
Ale to nie byli zwyczajni zabójcy. To były genetycznie uwarunkowane bio-roboty przeznaczone do 'eliminacji'.
Ostatnią rzeczą jaką poczułem było silne uderzenie w tył głowy.
- Szybcy oni są - pomyślałem - wysłali zwiadowcę który mnie uwalił.
Ale tak nie mogło być, bo się obudziłem, a oni zabijają odrazu. Krew przestała się lać...
Nick:Jaro Dodano:2003-08-01 01:39:05 Wpis:Na lunchu spotkalem Mariusza, co bylo raczej dziwne bo oboje mieszkamy w Polsce, a tam raczej nie je sie lunchu.
- Czesc. Co u ciebie? - powiedzial Mariusz
- Nic szczególnego. Czemu cie nie bylo w pracy ?
- Zamach bombowy na prezydenta. Nudy, ale musialem byc. Wiesz jak to jest z ta papierkową robotą. - Mariusz jak zwykle z wszystkiego robił sobie ze mnie czyste jaja, czyste polskie jaja.
- Dobra, dobra. Chodzi mi o Mateusza, widziales go dzis?
- Morfeusza? Pamietaj. "Ta łyszka nie istnieje". - Mariusz podniósł łyszkę i z calej siły spróbował ją zgiąć. Niestety łyszka ta okazała sie nie tak odporna na reczne próby zgięcia jak ta z "matrixa" dlatego po wyprostowaniu mial troche pofałdowaną

łyszkę.
- Skończ.
- Mateusz jest na oddziale A36. Uważaj na niego.
- Ech, biedny szef. cały zabiegany.
- No. Ten to ma zdrowia.
- Dzieki. Trzymaj się.
Poszłem.

*******

Znów byłem w domu. To było najbardziej znienawidzone przeze mnie miejsce.
Za niedługo noc. A noc to walka. Polowanie. Usiadłem. Wyciągłem Biblię. Czytałem. Czekałem. Za tylnymi drzwiami

zamurowałem To. Myslałem ze wszystko sie skonczy. Że skonczy sie piekło. Lecz On daje mi to co ja dałem mu -

niepewnosc. W dzien pracuję - żyje. W nocy walczę. Siedziałem. Przeczuwałem. Co? Nie wiedziałem. Czekałem.

Wiedziałem, że tej nocy krew będzie się lała. Czytałem. Zaszło słońce. Byłem sam. Czekałem.
Nick:McFlaj Dodano:2003-07-09 22:32:52 Wpis:Następnego ranka krew nadal płynęła. Zdziwiło mnie to zadziwiająco mocno. Pomyślałem z niedowierzaniem, iż to trochę niezbyt możliwe, by ta krew tak sobie sama z siebie, non-stop, bez żadnej przerwy płynęła. Wyjścia były dwa. Pierwsze znajdowało się tuż, tuż, obok. Obok fotela i były to drzwi wyjściowe. Wiedziałem ze jak wybiorę to wyjście, jak tylko wystawię na zewnątrz swoją czuprynę, to zewsząd i znikąd zarazem rozlegnie się jeden wielki huk. Wstałem więc z mego ulubionego siedziska, po czy popierzchłem w popłochu do opcji numer dwa. Ku mojemu zdziwieniu drugiego wyjścia nie było... za drzwiami tylnymi mojego domu na południu znajdowała się ściana. Prędko zauważyłem jednak, że ściana ta nie była ścianą najzwyklejszą na świecie. Tynk wyglądał jakby był świeżo położony, oślizgły, mokry jak portki dzieciaka, któremu w zeszłym tygodniu powiedziałem, że jestem mordercą dzieci. No, co? Nie chciał się ode mnie odczepić. Teraz sprawa była dużo poważniejsza. Mogło znaczyć tylko jedno! Dodałem za dużo wody, podczas tynkowania. Postanowiłem dać sobie z tym spokój i usiadłem na podłodze. Myślałem... myślałem... i myślałem nadal, po czym powróciłem do rozmyślań, które zostawiłem nie tak całkiem dawno, aby same siebie zadowoliły. Niestety, jak się okazało, nic się samo nie rozwiąże , więc po raz kolejny musiałem zadbać o wszystko sam, zadany tylko i wyłącznie na siebie oraz tego małego pluszowego misia, którego miałem w kieszeni. On jednak nie mógł nic wielkiego zrobić, chociaż kilkakrotnie był mi niczym prezerwatywa. Używałem go mianowicie jako by to był gumowy izolator w momencie naprawiania gniazdka elektrycznego. W rzeczywistości miś był wykonany z najprawdziwszego pluszu. I to mi właśnie dało dużo do myślenia. Co to jest rzeczywistość? A przede wszystkim czy tu gdzie jestem to jest rzeczywistość? Czy mój dom na południu jest prawdziwy? Wiem jedno, dom, w którym byłem to nie był mój dom na południu, lecz wyglądało jakby to był, jak już wcześniej wspomniałem, mój najprawdziwszy dom na północy. Kilka szczegółów mi umknęło na samym początku. Po pierwsze, obudziłem się rano na fotelu. Co prawda, to prawda, że ulubiony, ale nigdy, przenigdy na nim nie spałem. Następna sprawą była ta krew. Tak, ta sama, o której wspomniałem na początku, z tą różnicą że ta o której mówię teraz, leci teraz, a tamta już dawno poleciała. Ktoś lub coś w jakiś sposób z jakiegoś, bliżej nazbyt nieokreślonego powodu... w każdym razie to wcześniej wspomniane "coś" lub też, co bardzo prawdopodobne, "ktoś", próbował i wciąż próbuje mnie zmylić i dąży do tego, bym pomyślał... no właśnie... co miałem pomyśleć? I właśnie teraz musze dołożyć wszelkich starań, by się tego dowiedzieć. Chwilę później doszedłem do wniosku, który nie chciał zejść mi z pola widzenia, wymalował mi się jasno przed oczami. Potocznie kolor ten nazywany jest "oczo***nym", natomiast coś mi podpowiadało, iż to jest iluminacja. Wszystko się zgadzało. Sprawdziłem w słowniku co znaczy to słowo i... tak... w momencie wszystko stało się jasne, lub też oczo***ne. Zależy od punktu widzenia. Definicja w słowniku była czytelna, gdyż pisana Times New Roman CE, 10pkt. Według niej iluminacja to "nagłe olśnienie, oświecenie, zrozumienie istoty jakiegoś zjawiska, odczuwane jako dane z zewnątrz", a te były wyraźnie wyryte młotem pneumatycznym w każdym kącie mojego domu na północy. "TO JEST SPISEK", właśnie taki napis widniał na jednej ze ścian. Jak ja mogłem to przegapić? Nagle usłyszałem charakterystyczny dźwięk. Brzmiał jak rodzaj budzika, lecz ten budzik był nastawiony na lunch. Nie mylić z linch'em. Tak... nadszedł mój czas...
Nick:Jaro Dodano:2003-07-09 13:53:18 Wpis:Zaszło słońce. Byłem sam. Słyszałem trzaski, ale nie przejmowałem się tym. Czytałem. Deszcz uderzał w okna. Stuk. Stuk. Stuk. Spojrzałem w stronę kuchni. Zobaczyłem jak z szafki wypada szklanka i leci w stronę mojej głowy. Uskoczyłem. Szklanka uderzyła o ścianę z taką prędkością, że odłamki pokaleczyły mnie. Chwyciłem książkę i biegłem. Lampa spadła. Gorąca żarówka roztrzaskała mi się o nogę. Było ciemno. Miałem apteczkę na wierzchu, ale wiedziałem ze gdybym spróbował nawinąć bandaż na nogę bandaż zacisnąłby się miażdżąc mi kość. Wiedziałem, bo już miałem niesprawną ręke. Krew płynęła. Biegłem, lecz Pismo Święte trzymałem.
Marzyłem, aby wszystko było tak jak przedtem. Nim Go zabiłem. On miał kij ja nóż. Był szybszy. Uderzył, lecz niestety wytrzymałem. Gdybym upadł to On zabiłby mnie. Było cudownie. Lecz wtedy jeszcze nie wiedziałem ze wolałbym zginąć niż żyć tak jak żyję. Zabiłem Go.
Noże wyskoczyły z szuflady. Jeden wbił mi się w ramię, drugi przebił i tak niesprawną rękę na wylot. Reszta tylko mnie zadrasnęła. Krew płynęła. Wyskoczył widelce. Chwyciłem deskę do krojenia. Widelce powbijały się w nią na około trzy centymetry. W miejscu mojej głowy. Dwa wbiłyby mi się w oczy, jeden w gardło. Tasak odciął mi palec u nogi. W tym roku ten palec już przyszywano mi. Krew płynęła. Miałem przygotowany lód. Włożyłem tam nogę i palec.
Mam dwa domy. Jeden mocno na północy, a drugi na południu. Słońce powoli pojawiało się na niebie. Przeżyłem kolejną noc. Krew płynęła.