Ostatnio media wrą: policja zaczęła kontrolować prywatne mieszkania w poszukiwaniu pirackiego oprogramowania. Do tej pory "naloty" dotyczyły wyłącznie firm. Jak podaje Gazeta.pl panikę w sieci wywołały policyjne akcje w Zielonej Górze, Katowicach, Rudzie Śląskiej, Sosnowcu i Piekarach Śląskich.
Łączna liczba rewizji w prywatnych mieszkaniach nie przekracza na razie kilkudziesięciu, ale policja nie wyklucza kolejnych. Niestety, szkoda, że jak to zwykle u nas, próbuje się uderzyć w najsłabszych. Represja przychodzi łatwiej niż edukacja i obniżenie cen... Lobby koncernów jest zbyt silne?
Wulgarne hasło kibiców "CHWDP" ("Ch... W D... Policji") przerobiono na "Chowaj Windows Do Piwnicy" a ludzie podobno wynoszą płyty z nielegalnymi kopiami do znajomych, którzy nie mają komputerów. W sklepach ustawiają się kolejki po legalne programy. Np. Janusz Panasiuk z gorzowskiego Gobitu sprzedaje dziennie trzydzieści Windowsów, kilka tygodni temu "schodziły" najwyżej trzy. [Źródło: Gazeta.pl]
Takie działania są co najmniej obłudne w sytuacji, gdy w Warszawie kwitnie nadal Stadion Dziesięciolecia. Poza tym trudno wymagać od społeczeństwa poszanowania praw własności intelektualnej, gdy raz, że świadomość prawna w tym zakresie społeczeństwa jest nikła i ludzie nie widzą za bardzo podobieństwa kradzieży płyty CD w sklepie i nielegalnego kopiowania muzyki z Internetu. Mało kto - nawet wśród prawników - jest w stanie wyznaczyć granicę własnego użytku osobistego i łamania praw autorskich.
W tym zakresie wciąż są zresztą spory w doktrynie, które wynikają z łatwości "migracji" cyfrowych kopii w środowisku internetowym i łatwości nawiązywania kontaktów między anonimowymi (przynajmniej początkowo) użytkownikami Sieci. Dla przeciętnego "usera" skopiowanie nowego albumu muzycznego od bliskiego przyjaciela niczym nie różni się od ściągnięcia pożądanych utworów od znalezionego w cyberprzestrzeni przypadkowego użytkownika o "nicku" dajmy na to "Friend", który akurat udostępnił poszukiwane utwory w formacie MP3.
Co więcej, przypuszczalnie niewielu "domorosłych piratów", do których być może zaraz wpadnie policja w poszukiwaniu tego nieszczęsnego nielegalnego "windowsa", jest świadoma, że w stosunku do programów komputerowych nawet własny użytek osobisty jest wyłączony. Nie będzie więc tłumaczeń, że "winda" to od wujka, który ma "legala".
Oczywiście, jak mawiali Rzymianie, "neglgentia iuris nocet" - nieznajomość prawa szkodzi. Ale czy to ma zaraz oznaczać, że powinniśmy zamienić się w państwo policyjne, gdzie oko orwellowskiego Wielkiego Brata, sięgać będzie - tym razem przez monitor komputera - do każdego prywatnego mieszkania? A prawa obywatelskie? Właściwie może "antynarkotykowi", też powinni robić od czasu do czasu wyrywkowe naloty - pewnie w niektórych domach znajdzie się trochę używek. Po co rozpracowywać producentów i niepotrzebnie babrać się w walkę z mafią (znów zginie policjant i co będzie)?
A może lepiej uświadamiać i edukować - rozwijać kulturę prawną społeczeństwa, by stało się pono świadomym obywatelskim społeczeństwem informacyjnym, szanującym każdą własność - również tą intelektualną. Na pewno nie osiągniemy tego jednak samą represją i to skierowaną ku zupełnie przypadkowym "maluczkim". Pozostaje tylko niesmak - szczególnie, po usłyszeniu w "Wiadomościach" o kolejnych "milionowych" aferach "na górze". Oby niektórzy "domowi piraci" nie doszli kiedyś do smutnej refleksji, że w Polsce jak kraść, to miliony...
Zupełnie inną sprawą jest łapczywość wielkich koncernów. Może jednak warto by zmienić politykę cenową w kraju, który nie należy przecież wcale do najbogatszych, a stopień jego informatyzacji jest wciąż żenujący w porównaniu z USA czy krajami Unii Europejskiej. Za to ceny software'u w Polsce - szczególnie pochodzącego od tzw. liderów światowych - nie odbiegają za bardzo od poziomu przyjętego w znacznie bogatszych krajach. Gdyby "legale" byłyby odpowiednio tańsze, kto ryzykowałby piractwem? Z pewnością nie tak wielu jak teraz. Gdyby jeszcze rząd popierał i propagował rozwój oprogramowania Open Source...
Niestety, w sytuacji, gdy zusowsko-prokomowski "Płatnik" działa tylko na w miarę nowym "windowsie" a polski premier ostatnio z otwartymi rękami i uśmiechem na ustach przyjął w naszym kraju Billa Gates'a i jego serdeczne obietnice dania naszej administracji państwowej "speszial prajs" (jakby powiedział dobry kupiec z krajów arabskich) na "najlepszy, najbezpieczniejszy, najbardziej niezawodny i jedynie słuszny" system operacyjny, droga do "informacyjnego dobrobytu" daleka. Bez problemu natomiast możemy się przeistoczyć w policyjne państwo działające pod dyktando i za pieniądze międzynarodowych koncernów informatycznych. Te ostatnie zawsze wolą ścigać, niż edukować. Dobra edukacja może przecież nie tylko wpoić odpowiednie poszanowanie własności intelektualnej, ale również - paradoksalnie - skłonić ludzi do szukania, co prawda legalnych, ale tańszych, rozwiązań.
Co Korporacji z Redmond po legalnym użytkowniku... Linuxa i pakietu OpenOffice?
Łączna liczba rewizji w prywatnych mieszkaniach nie przekracza na razie kilkudziesięciu, ale policja nie wyklucza kolejnych. Niestety, szkoda, że jak to zwykle u nas, próbuje się uderzyć w najsłabszych. Represja przychodzi łatwiej niż edukacja i obniżenie cen... Lobby koncernów jest zbyt silne?
Wulgarne hasło kibiców "CHWDP" ("Ch... W D... Policji") przerobiono na "Chowaj Windows Do Piwnicy" a ludzie podobno wynoszą płyty z nielegalnymi kopiami do znajomych, którzy nie mają komputerów. W sklepach ustawiają się kolejki po legalne programy. Np. Janusz Panasiuk z gorzowskiego Gobitu sprzedaje dziennie trzydzieści Windowsów, kilka tygodni temu "schodziły" najwyżej trzy. [Źródło: Gazeta.pl]
Takie działania są co najmniej obłudne w sytuacji, gdy w Warszawie kwitnie nadal Stadion Dziesięciolecia. Poza tym trudno wymagać od społeczeństwa poszanowania praw własności intelektualnej, gdy raz, że świadomość prawna w tym zakresie społeczeństwa jest nikła i ludzie nie widzą za bardzo podobieństwa kradzieży płyty CD w sklepie i nielegalnego kopiowania muzyki z Internetu. Mało kto - nawet wśród prawników - jest w stanie wyznaczyć granicę własnego użytku osobistego i łamania praw autorskich.
W tym zakresie wciąż są zresztą spory w doktrynie, które wynikają z łatwości "migracji" cyfrowych kopii w środowisku internetowym i łatwości nawiązywania kontaktów między anonimowymi (przynajmniej początkowo) użytkownikami Sieci. Dla przeciętnego "usera" skopiowanie nowego albumu muzycznego od bliskiego przyjaciela niczym nie różni się od ściągnięcia pożądanych utworów od znalezionego w cyberprzestrzeni przypadkowego użytkownika o "nicku" dajmy na to "Friend", który akurat udostępnił poszukiwane utwory w formacie MP3.
Co więcej, przypuszczalnie niewielu "domorosłych piratów", do których być może zaraz wpadnie policja w poszukiwaniu tego nieszczęsnego nielegalnego "windowsa", jest świadoma, że w stosunku do programów komputerowych nawet własny użytek osobisty jest wyłączony. Nie będzie więc tłumaczeń, że "winda" to od wujka, który ma "legala".
Oczywiście, jak mawiali Rzymianie, "neglgentia iuris nocet" - nieznajomość prawa szkodzi. Ale czy to ma zaraz oznaczać, że powinniśmy zamienić się w państwo policyjne, gdzie oko orwellowskiego Wielkiego Brata, sięgać będzie - tym razem przez monitor komputera - do każdego prywatnego mieszkania? A prawa obywatelskie? Właściwie może "antynarkotykowi", też powinni robić od czasu do czasu wyrywkowe naloty - pewnie w niektórych domach znajdzie się trochę używek. Po co rozpracowywać producentów i niepotrzebnie babrać się w walkę z mafią (znów zginie policjant i co będzie)?
A może lepiej uświadamiać i edukować - rozwijać kulturę prawną społeczeństwa, by stało się pono świadomym obywatelskim społeczeństwem informacyjnym, szanującym każdą własność - również tą intelektualną. Na pewno nie osiągniemy tego jednak samą represją i to skierowaną ku zupełnie przypadkowym "maluczkim". Pozostaje tylko niesmak - szczególnie, po usłyszeniu w "Wiadomościach" o kolejnych "milionowych" aferach "na górze". Oby niektórzy "domowi piraci" nie doszli kiedyś do smutnej refleksji, że w Polsce jak kraść, to miliony...
Zupełnie inną sprawą jest łapczywość wielkich koncernów. Może jednak warto by zmienić politykę cenową w kraju, który nie należy przecież wcale do najbogatszych, a stopień jego informatyzacji jest wciąż żenujący w porównaniu z USA czy krajami Unii Europejskiej. Za to ceny software'u w Polsce - szczególnie pochodzącego od tzw. liderów światowych - nie odbiegają za bardzo od poziomu przyjętego w znacznie bogatszych krajach. Gdyby "legale" byłyby odpowiednio tańsze, kto ryzykowałby piractwem? Z pewnością nie tak wielu jak teraz. Gdyby jeszcze rząd popierał i propagował rozwój oprogramowania Open Source...
Niestety, w sytuacji, gdy zusowsko-prokomowski "Płatnik" działa tylko na w miarę nowym "windowsie" a polski premier ostatnio z otwartymi rękami i uśmiechem na ustach przyjął w naszym kraju Billa Gates'a i jego serdeczne obietnice dania naszej administracji państwowej "speszial prajs" (jakby powiedział dobry kupiec z krajów arabskich) na "najlepszy, najbezpieczniejszy, najbardziej niezawodny i jedynie słuszny" system operacyjny, droga do "informacyjnego dobrobytu" daleka. Bez problemu natomiast możemy się przeistoczyć w policyjne państwo działające pod dyktando i za pieniądze międzynarodowych koncernów informatycznych. Te ostatnie zawsze wolą ścigać, niż edukować. Dobra edukacja może przecież nie tylko wpoić odpowiednie poszanowanie własności intelektualnej, ale również - paradoksalnie - skłonić ludzi do szukania, co prawda legalnych, ale tańszych, rozwiązań.
Co Korporacji z Redmond po legalnym użytkowniku... Linuxa i pakietu OpenOffice?
